Top Local Places

Von Borowiecky

Korczaka 9E, Radzymin, Poland
Book store

Description

ad

Książki politycznie niepoprawne. Interesuje nas tylko prawda, albowiem tylko prawda jest ciekawa. Nasze książki są politycznie niepoprawne. Interesuje nas tylko prawda, albowiem tylko prawda jest ciekawa. Nasi autorzy realizują ten cel przy pomocy różnych form literackich: felietonu, reportażu, książki naukowej i popularnonaukowej, eseju filozoficznego, kryminału. Piszą dla nas: Stanisław Michalkiewicz, Krzysztof Kąkolewski, Jacek Bartyzel, Adam Wielomski, Monika Kacprzak, Paweł Śląski i in.

RECENT FACEBOOK POSTS

facebook.com

NASZ WYWIAD. Co dalej po wyborach w USA? Eliza Sarnacka-Mahoney: "Wobec wygranej Trumpa polskie elity powinny zachować więcej ostrożności"

Kolejny wywiad z nasza autorką, Elizą Sarnacką-Mahoney i jej wrażenia po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA. http://wpolityce.pl/swiat/315918-nasz-wywiad-co-dalej-po-wyborach-w-usa-eliza-sarnacka-mahoney-wobec-wygranej-trumpa-polskie-elity-powinny-zachowac-wiecej-ostroznosci?strona=1

facebook.com

Ameryka na krawędzi wielkich zmian

Miło nam poinformować, że na łamach Nowego Dziennika, największej gazety polonijnej w USA, ukazał się wywiad z naszą autorką - Elizą Sarnacką-Mahoney. Zapraszamy do przeczytania. http://www.dziennik.com/publicystyka/artykul/ameryka-na-krawedzi-wielkich-zmian

facebook.com

Timeline Photos

Golgota Polaków na Kresach. Realia i literatura piękna Genocidum atrox - czyli ludobójstwo straszne, okrutne - tak jest nazywana rzeź Polaków na Wołyniu i w Małopolsce płd.-wschodniej w latach 40. XX w. W książce została podjęta próba porównania rzeczywistości historycznej z literacką. Stąd temat brzmi: Golgota Polaków na Kresach. Realia i literatura. Jest aktualny i nieomal dziewiczy, nie zajmowano się nim bowiem w okresie rządów komunistycznych. O ukazanie tragicznej historii nie zadbały również władze ani elity opiniotwórcze III Rzeczypospolitej. Nadal nie upominają się one o prawdę dotyczącą dziejów narodu i nie dążą do potępienia zbrodni dokonanej przez ukraińskie siły nacjonalistyczne. Ukraina zaś gloryfikuje morderców bezbronnej, cywilnej ludności polskiej, stawiając im niemal w każdym miejscu „spiżowe” pomniki, co skutkuje tym, iż kaci są uważani są za herosów, a prawdziwi bohaterowie pozostają nieznani. Na podstawie opowiadania jednego z autorów omawianych przez Pomarańską, "Nienawiści" Stanisława Srokowskiego, został nakręcony głośny film "Wołyń". Srokowski zresztą wypowiedział się nt. "Golgoty...",. że zarówno prosty, klarowny język, jak i przemyślana konstrukcja dzieła pozwalają czytelnikowi prześledzić przyczyny straszliwych zbrodni, jak i lepiej zrozumieć twórczość wielu cenionych pisarzy."

Timeline Photos
facebook.com

Timeline Photos

Ponownie przypominamy o czwartkowym spotkaniu.

Timeline Photos
facebook.com

Uprzejmie informujemy, że dzisiaj facebook poinformował nas (bezosobowo), że post został usunięty, ponieważ nie spełniał zasad i regulaminu społeczności, a jako pretekst podano "epatowanie nagością". Przypominam, że w poście zostały zestawione dwie fotografie: poćwiartowanego ciała kobiety z ludobójstwa na Wołyniu w 1943r. i ciała dziecka po aborcji. Tekst nad fotografiami brzmiał: "Kwestia wyboru?". Post znajduje się na naszej stronie www.vb.com.pl w zakładce "o wydawnictwie".

facebook.com

Timeline Photos

Przypominamy wszystkim zainteresowanym o spotkaniu z prof. Mariettą Czudakową.

Timeline Photos
facebook.com

W tle zbliżających się wyborów prezydenckich w USA pojawił się powracający jak bumerang temat lobbingu na rzecz Polski. Czy w Ameryce istnieje polski lobbing? Według Waldemara Binieckiego, autora tekstu opublikowanego w jednej z największych i najważniejszych gazet polonijnych, Polacy powinni się uczyć lobbingu na rzecz swojego państwa od Żydów, którzy lobbowanie na rzecz Izraela mają opanowany do perfekcji. PREZES SPULA, LOBBING W USA A SPRAWA POLSKA Waldemar Biniecki W poprzednim artykule przekonywałem Państwa do idei powstania profesjonalnej organizacji lobbingowej, która zajmowałaby się przede wszystkim dwoma aspektami: popularyzowaniem polskiej polityki historycznej oraz całościową promocją Polski w USA. Tym razem będę się starał powiedzieć, że taką organizację w USA może powołać tylko polski rząd. W organizacji tej powinni pracować profesjonaliści z zakresu: prawa, marketingu politycznego, ekonomii, mediów, międzynarodowej edukacji i budowania polskiej wspólnoty za granicą. Warto jednak podkreślić, że powinny to być osoby z doskonałą orientacją i doświadczeniem ze Stanów Zjednoczonych. Organizacja ta powinna również pracować z wolontariuszami, na których powinny opierać się działania w danych rejonach Ameryki Północnej. Aby wyrazić taką opinię, przeanalizowałem tego typu organizacje, które profesjonalnie zajmują się lobbingiem. Jak wszyscy dobrze wiemy, większość z nich są to organizacje o żydowskim rodowodzie. Naród żydowski posiada najlepszy na świecie lobbing, oparty na rozmaitych organizacjach, a ich celem – bez wglądu na profil danej organizacji – jest działanie na rzecz państwa Izrael. W każdym stanie w USA istnieją co najmniej 3 niezależne takie organizacje, które – oprócz swojej podstawowej działalności – monitorują światową prasę, media i publiczne programy edukacyjne. Każdy dyrektor wykonawczy jest etatowym pracownikiem danej organizacji, posiada kluczowe umiejętności z zakresu współpracy z mediami. Większość tych organizacji jest ze sobą połączona w taki sposób, aby zapewnić natychmiastowe działanie we wszystkich stanach jednocześnie. Organizacje te finansowane są hojnie przez diasporę żydowską i inne instytucje, znajdujące się pod wpływem tejże diaspory. Doskonałym przykładem jest NPR, czyli publiczne radio w Stanach Zjednoczonych, gdzie największy procent datków pochodzi od diaspory żydowskiej. Sama diaspora jest być może bardziej politycznie podzielona niż Polonia, ale jeśli chodzi o sprawę żydowską – zawsze istnieje jedność i pełne poparcie dla państwa Izrael. Polonia w tym kontraście wypada nieco anemicznie. Przy doskonałej sytuacji finansowej jesteśmy w pierwszej trójce najbogatszych etnicznych grup w USA. Amerykanie polskiego pochodzenia są bogatsi niż przeciętny Amerykanin (79 tys. dol. wobec średniej 63 tys., jeśli chodzi o dochód na rodzinę) oraz są lepiej wykształceni (36 proc. wobec 28 proc. ukończyło studia). Najgorzej jest z reprezentacją polityczną Polonii. Po erze Karola Rozmarka, Alojzego Mazewskiego, charyzmatycznych prezesów Kongresu Polonii Amerykańskiej, i wielkiego amerykańskiego kongresmana polskiego pochodzenia Klemensa Zabłockiego z Milwaukee następował stopniowy marazm i polityczna gra rozbijania Polonii, która trwa do dziś. Nie inwestuje się w ludzki kapitał. Nie wspiera ludzi o dużym potencjale dla Polonii. Aktualni liderzy nie umieją kreować młodszych ani nie wiedzą, jak z nimi współpracować. Trwa marnotrawstwo kapitału Polonii poprzednich pokoleń, o czym pisze redaktor „Kuriera Chicago” Marek Bober w swojej książce pt. „Rok hańby i wstydu. Kongres Polonii Amerykańskiej, Wydział na stan Illinois” . Jak pisałem w moim poprzednim artykule na ten temat, biorę aktywny udział w budowie dwóch profesjonalnych projektów polonijnych i już na samym początku tej drogi uderzyło mnie mentalne przeświadczenie członków tych grup, że całość działań będzie realizowana na podstawie wolontariatu. Pragnąłbym mocno podkreślić w tym miejscu: tylko profesjonalnie zarządzane organizacje mają szansę na sukces w starciu z liberalno-globalistyczną nagonką na Polskę. Na początku wszystkim towarzyszyło głębokie przeświadczenie, że wszyscy hojnie wesprą te działania, bo chodzi przecież o dobro Polski. Zabrakło jednak bardzo ważnych umiejętności: praktycznej wiedzy, jak razem pracować nie dzieląc ludzi oraz jak pozyskiwać finanse w polskiej grupie etnicznej, gdzie nie ma wypracowanych tradycji w tym zakresie. Owszem, dajemy na tacę w kościele, ale opodatkowywanie się na słuszny cel to już inna sprawa. W dalszym ciągu wolimy budować pomniki, niż inwestować w kapitał ludzki i szkolić liderów Polonii. Do tego dochodzi jeszcze dbałość o pozycję na amerykańskim osiedlu, która mówi, że trawa musi mieć 4 cale długości, samochody najwyżej 4-letnie, no i inne gadżety, o które też trwa ciągły wyścig. Wartości pracy organicznej dla swojej grupy etnicznej zostały wyparte przez królujące selfie i głupie wylewanie kubłów zimnej wody. Bez pomocy państwa polskiego i inwestycje w kapitał ludzki w USA nie powstanie profesjonalny polski lobbing, chyba że państwo polskie wynajmie firmy lobbingowe z Waszyngtonu, ale to będzie dużo kosztować. A co na to wszystko prezes Frank Spula? Otóż zafundował nam ostatnio chicagowską wersję „dobrej zmiany”, przegłosowując i wycinając zupełnie pro-PiS-owską i reformatorską opozycję w zarządzie krajowym KPA. To ciekawy sygnał dla polskiego rządu. Nie przedstawiono żadnego programu i właśnie ten fakt pokazał, o co tak naprawdę chodzi w KPA. Mam w tym miejscu jednak inne ciekawe pytanie: czy w Warszawie w ogóle istnieje jakiś plan, pomysł na budowanie polskiego lobbingu w Ameryce Północnej? Warto by jakoś strategicznie zacząć się komunikować, bo ostatnio mamy tutaj, w Ameryce, tylu znamienitych gości z Polski – tylko brak jest konkretnych rozmów i ustaleń w tym zakresie. Doskonale i dosadnie wypowiedział się na ten temat prof. Chodakiewicz w artykule „W Waszyngtonie nikt nie lobbuje za Polską”. Wizyty te mają dla nas bardzo ważne znaczenie, bo podnoszą morale Polonii, ale konkretnego dialogu nadal brak. Konkludując z punktu widzenia osoby przez 15 lat zaangażowanej w sprawy polskie w USA na arenie biznesowej, politycznej, wojskowej i polonijnej uważam, że to polski rząd powinien powołać np. Instytut Promocji Polski w Ameryce i zatrudnić kilku fachowców z USA i Polski, o wyraźnych cechach przywódczych i niezbędnej wiedzy eksperckiej do zbudowania profesjonalnego lobbingu i aktywnej promocji Polski na tym kontynencie. Siedzibę można by ulokować np. w Chicago, ku zadowoleniu prezesa Spuli. Warto by też zastanowić się nad istnieniem innych „resortowych” polskich instytucji w USA. Chyba lepiej mieć jedną, a dobrą taką instytucję. Czekanie na ruchy oddolne lub reformy już istniejących organizacji jest zwykłą stratą czasu. WALDEMAR BINIECKI – urodzony w Bydgoszczy w 1962 r. W USA od 2000 r., żonaty z Susan (profesor na Kansas State University), syn Daniel Kazimierz, 10 lat. Był prezesem KPA w Wisconsin, wykładowcą w Kansas State University, University of Wisconsin, Milwaukee. Obecnie: właściciel Biniecki Consulting, działacz polonijny, autor i publicysta, współzałożyciel i prezes CEO Fundacji Pax Polonica.

facebook.com

Timeline Photos

Niedawno odbyło się spotkanie republikańskiego kandydata na urząd prezydenta USA Donalda Trumpa z przedstawicielami Kongresu Polonii Amerykańskiej. Trump przedstawił się jako przyjaciel Polski i Polaków, obiecując zniesieni wiz do USA itp. Czy Polonia może rzeczywiście przeważyć w amerykańskich wyborach? Czy jej znaczenie polityczne rzeczywiście jest tak duże, czy to tylko mity? Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć w krótkim komentarzu nasza autorka Eliza Sarnacka-Mahoney. Polonia w USA mocno zareagowała na decyzję Kongresu Polonii Amerykańskiej (KPA), który udzielił swego oficjalnego poparcia Donaldowi Trumpowi. Tak jak reszta społeczeństwa amerykańskiego, tak i Polonia w USA jest podzielona w swoich poglądach politycznych. KPA pozostaje instytucję widoczną, ale już od dłuższego czasu nie jest reprezentatywna dla amerykańskiej Polonii, szczególnie jej młodszej części, która z różnych względów, włączając w to także rozbieżne stanowiska w sprawach amerykańskiej polityki, generalnie odchodzi od członkostwa w polonijnych organizacjach, z którymi się nie identyfikuje. Organizacje te, ze względów historycznych i demograficznych są bardziej żywotne na Wschodnim Wybrzeżu i stanach tworzących Midwest, ale w rejonach, gdzie Polonii jest mniej, lub diametralnie zmieniły się jej struktury (więcej małżeństw mieszanych, więcej profesjonalistów pracujących w swoim zawodzie niż typowych „dorobkiewiczów”) praktycznie już dzisiaj nie istnieją. Najlepszym przykładem jest tutaj Kalifornia, stan o najwyższym odsetku młodszej generacji Polonii, wykształconej i nowoczesnej, której jednak w tzw. „strukturach polonijnych” prawie nie ma. Przyczyn poparcia KPA dla kandydatury Trumpa można się dopatrywać w trzech źródłach: tradycji sympatii prorepublikańskich w organizacjach polonijnych, tradycji organizowania życia polonijnego wokół polskich parafii, które z przyczyn ideologicznych zawsze stają po stronie GOP, oraz postrzegania partii republikańskiej jako automatycznie probiznesowej, co ma znaczenie dla drobnych przedsiębiorców polonijnych liczących na obniżenie podatków i poluźnienie pasa regulacji nakładanego na przemysł i handel. Stanowiska, proponowane przez wielu komentatorów w Polsce, że Trump „kupił” poparcie KPA obietnicą zniesienia wiz, jest z gruntu nietrafione i mogą je wyrażać jedynie osoby niezorientowane w amerykańskiej polityce oraz mechanizmach jej działania. Słowa Trumpa deklarujące takie posunięcie i inne pochwały mile łechczące ego Polonii i Polaków miały jedynie wymiar symbolicznego gestu i niewiele więcej. Najdobitniej potwierdza to fakt, że Trump przed spotkaniem z Polonią nie miał pojęcia o sprawie wizowej. Abstrahując nawet od tego, że mieliśmy do czynienia z kolejnym jego wystąpieniem, do którego był nieprzygotowany, powinniśmy zadać sobie pytanie, czy Polonia i sprawy polskie faktycznie leżą mu na sercu, czy raczej - zależy mu po prostu na liczbie głosów oddanych na niego w wyborach. O ile Polonia w większości oddziela amerykańską kiełbasę wyborczą od rzeczywistości, a ci, którzy zagłosują na Trumpa, zrobią to z wielu innych przyczyn niż „obietnice wizowe”, o tyle w Polsce te obietnice wysunęły się na temat numer jeden amerykańskiej kampanii wyborczej. Polskie media huczą od radosnych spekulacji, że oto perspektywa bezwizowych podróży do USA znów znalazła się w zasięgu polskiej ręki. Naiwność takiego myślenia jest przerażająca, bo nade wszystko dowodzi jak nieadekwatna jest w kraju nad Wisłą wiedza o mechanizmach odpowiadających za działalność zębatek amerykańskiej polityki, zwłaszcza wewnętrznej. Ocena naszych szans na ruch bezwizowy do USA powinniśmy zaczynać od pytania: dlaczego wysiłki kampanijne i nawet legislacyjne w tej sprawie, trwające już do dziesięcioleci, nie przynoszą skutków? Obietnicę zajęcia się wizami składa przecież Polonii i Polsce każdy kolejny kandydat na prezydenta. Obiecują tak samo gorliwie Demokraci, jak i Republikanie. Gdy jednak któryś z nich wprowadza się do Białego Domu, temat znika z wokandy jak za jednym machnięciem miotłą. Od czasu do czasu mamy do czynienia z anemicznymi wysiłkami legislatorów polskiego pochodzenia, jednak za każdym razem kończą się one fiaskiem, a incjatywa zniesienia Polakom wiz umiera zwykle już na poziomie czytania propozycji ustawy w komisji kongresowej. Odpowiedź jest niemal dziecinnie prosta. Amerykańscy prezydenci nie wywiązują się ze swoich obietnic wobec nas z tej prostej przyczyny, że decyzję, czy pozwolić nam na ruch bezwizowy do USA, czy nie, podejmują nie oni, lecz Kongres. Prezydent mógłby, co prawda, wydać w tej kwestii „dekret prezydencki” (ang.: executive order), niestety, tego typu rozporządzenia mogą wprowadzić go na ścieżkę wojenną z Kongresem. Co to zaś znaczy dla polityka zajętego na co dzień problemami o wiele większej wagi dla amerykańskiej polityki niż wizy wjazdowe dla tej czy innej nacji i zmuszonego współpracować z Kongresem (sprawa wystarczająco trudna, jeśli Kongres kontrolowany jest przez partią opozycyjną), nie trzeba tłumaczyć. Nie każda bitwa ma takie samo znaczenie. Bitwa o zniesienie wiz dla Polaków wciąż nie nabrała widocznie dla prezydenta USA takiej wagi, by chciał o nią walczyć za pomocą dekretów prezydenckich. Dlaczego? To być może najważniejsze pytanie, które powinniśmy sobie zadać. Jest tajemnicą poliszynela, że amerykańska polityka lobbingiem stoi. W dzisiejszych czasach bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości. Od momentu upadku komunizmu lobbing w sprawach polskich kuleje. Można, i wielu opiniotwórców znad Wisły to czyni, argumentować, że to Polonia działa źle lub nie działa wcale. To wielkie nieporozumienie, które warto sobie wyjaśnić. Skuteczny lobbing za sprawami własnego kraju to lobbing zawsze prowadzony dwukanałowo. Działania danej społeczności w USA są wynikiem efektywnej współpracy tej społeczności z rządem jej kraju. Daje to z jednej strony wiarygodność celom walki, jaką się toczy, z drugiej – te cele są spójne z aktualnymi celami politycznymi danego kraju. Filarem wspomnianej współpracy jest aktywna, finansowa i intelektualna, inwestycja kraju w organizację w USA swoich struktur lobbingowych, z nastawieniem na działanie strategiczne i długofalowe. Wśród tych struktur nieodzowne są wszelkiego rodzaju instytucje promujące pożądany wizerunek i interesy danego kraju (kulturalne, medialne, polityczne), szczególnie zaś absolutnie kluczowe w dzisiejszych czasach tzw. „think-tanki”. Mamy w USA całkiem sporo różnego rodzaju instytutów pamięci i wspierania kultury, ale nowoczesnego think-tanku skrojonego na miarę dzisiejszych czasów, współpracującego na co dzień i z Warszawą, i z Waszyngtonem nie mamy wciąż ŻADNEGO. Powtarzam – żadnego! Za „przepychanie” polskich interesów w Waszyngtonie biorą się rozmaite organizacje, ich działania nie są zsynchronizowane, dzieją się z „doskoku”. W efekcie amerykański Kongres nie czuje się „długofalowo”odpowiedzialny przed nikim konkretnym. Głowy i notable polskiego rządu często i bardzo chętnie odwiedzają Polonię w USA. Żeby nie było, że traktują Polonię wyłącznie jako skarbonkę, deklarują, zwłaszcza przed wyborami, że tym razem współpraca z Polonią na pewno ruszy pełną parą. A potem … znów nie dzieje się nic. I nie ma tu znaczenia, która partia w Polsce jest u władzy. Pojawia się kolejne, niezwykle istotne dla całej sprawy pytanie: kim jest dla polskiego rządu Polonia? Czy rzeczywiście cieszy się zaufaniem, jakie jest deklarowane? Czy się ją szanuje jak równego partnera, czy jednak traktuje przede wszystkim jak wygodnego sponsora? By nie poruszać w tym komentarzu zbyt wiele wątków naraz, zakończę go refleksją: jeżeli chcemy być dla Ameryki partnerem, który skutecznie załatwia z nią swoje interesy, musimy najpierw stać się siłą, z którą Ameryka będzie się liczyć. Eliza Sarnacka-Mahoney

Timeline Photos
facebook.com

Rewelacyjne odkrycie

"Co się tyczy pociągu do literatury, to odziedziczyłem go chyba po Matce" - stwierdził Henryk Sienkiewicz u szczytu sławy.

facebook.com

Timeline Photos

Z przyjemnością zapraszamy wszystkich, którzy lubią dobrą literaturę.

Timeline Photos
facebook.com

eryda.eu

Zapraszamy do przeczytania rozmowy z prof. Bogumiłem Grottem, jednym z najlepszych w Polsce znawców tematyki nacjonalizmu, autorem książki "Dylematy polskiego nacjonalizmu. Powrót do tradycji czy przebudowa narodowego ducha". Zapis rozmowy ukazał się w czasopiśmie młodych naukowców "Eryda". http://eryda.eu/wp-content/uploads/2016/08/wywiad-z-prof-Bogumi%C5%82em-Grottem.pdf http://eryda.eu/numery/nacjonalizm

facebook.com

Z przyjemnością informujemy, że 29 sierpnia, w dziale Opinie Rzeczpospolitej ukazał się tekst naszego autora, prof. Jacka Koronackiego, autora książki "Amerykański konserwatyzm na progu XXI wieku". Chora amerykańska demokracja Zbliżają się wybory prezydenckie w USA. W prasie mamy coraz więcej szczegółowych analiz kampanii obydwojga obecnych kandydatów, Hillary Clinton i Donalda Trumpa. Są to najczęściej analizy na pewno fachowe, ale – ponieważ skupiają się na samych kampaniach, na tym, co kandydaci mówią i jakie poglądy według komentatorów mają - analizy te albo nie dotykają szerszego kontekstu społeczno-politycznego, w jakim się Ameryka znajduje, albo dotykają go powierzchownie. Ameryka pogrąża się, nie tak szybko jak zachodnia Europa i nieco inaczej, w głębokim kryzysie społecznym. Przecież, gdyby tak nie było, nie byłoby w USA fenomenu populisty Donalda Trumpa, którego obecność na scenie politycznej mówi co najmniej tyle: społeczno-polityczny kryzys Ameryki zaszedł już tak daleko, że jej klasa polityczna okazała się niezdolna do dalszego ukrywania tegoż kryzysu przed amerykańskim wyborcą. Mamy dziś wiele dobrych opisów, jak historia Stanów Zjednoczonych prowadziła do zdradzenia wszelkiego republikanizmu, do imperializmu przenikniętego mesjanistyczną u swych podstaw i zarazem postępową inżynierią społeczną (od tzw. postępowej ery począwszy), nieuniknionego, ponieważ wbudowanego w źle skonstruowany system, marnowania pieniędzy podatnika, rozbuchanego klientelizmu politycznego i zwykłej korupcji. Jest to system chory, ale ciągle i mimo wszystko bardzo stabilny. Obecny system jest wynikiem procesu liczącego dziś w USA prawie 200 lat. Pionierem brudnych zachowań biznesowo-politycznych był Andrew Jackson, który nie tylko w sposób nieuczciwy zbił fortunę na przejmowaniu dla USA ziemi Indian, ale także był pierwszym, który na wielką skalę posłużył się patronażem, by zapewnić sobie prezydenturę. Patronaż utrwalił Abraham Lincoln: z około 1500 stanowisk, które miał do obsadzenia we władzach federalnych, wyrzucił około 1200 Demokratów; ponadto zwiększył liczbę wszystkich pracowników cywilnych z ok. 41 tysięcy do 195 tysięcy, tym sposobem umacniając związek zwycięskiej partii z federalnymi apanażami (poza jednym przypadkiem wszystkie dane liczbowe podane w tym artykule pochodzą z książki Jaya Costa A Republic No More: Big Government and the Rise of American Political Corruption z roku 2015). Ale to było „małe piwo”. W ostatnich dekadach XIX wieku nadszedł tzw. pozłacany wiek, gdy jednym z fundamentów dynamicznego rozwoju wielkiego biznesu okazało się korupcyjne i wówczas bezprecedensowe związanie tegoż biznesu z klasą polityczną. Problem nie wynikał z jakiejś szczególnej w tamtym czasie nieuczciwości polityków, lecz z usankcjonowanej już przez polityczną tradycję luźnej (rozszerzającej) interpretacji Konstytucji, w szczególności zawartej w niej tzw. Klauzuli Handlowej (ang. Commerce Clause). Można rzec, iż działanie systemu wzajemnej równowagi i kontroli (checks and balances) władz politycznych – ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej – zostało zastąpione zasadą stopniowego wzrostu znaczenia tych trzech gałęzi władzy w rządzeniu państwem jako całością i poszczególnymi stanami. W rezultacie, w miejsce systemu wzajemnej równowagi i kontroli przyszedł nowy: system grup interesu. To nieistotne, że np. kongresman mógł dostać nawet ogromną łapówkę, istotne było, że swoimi decyzjami politycznymi wpływał na ekonomiczną sytuację tego czy innego stanu (zwłaszcza stanu, który reprezentował, któremu życzył dobrze i przez który chciał być znowu wybrany). Tak powstała niesłychanie sprawnie działająca maszyna polityczno-biznesowa. Działa ona do dziś i do dziś rośnie siła powiązań między polityką a wielkim biznesem i innymi grupami nacisku. W roku 1968 na Kapitolu pracowało mniej niż 100 lobbystów zarejestrowanych przy Izbie Reprezentantów; w roku 2000 w całym Kongresie było już ok. 15 tysięcy lobbystów, zaś w roku 2006 ponad 30 tysięcy. Trudno w to uwierzyć, prawda? I w to także: gdy pisał swoją książkę Cost, procent byłych kongresmanów pracujących jako lobbyści wynosił 50 w Izbie Reprezentantów oraz 43 w Senacie USA. Grupy nacisku, potężne, choć może nie aż tak jak biznesowe, to także – od okresu Nowego Ładu Franklina D. Roosevelta – związki zawodowe oraz wszystkie agendy związane z opiekuńczością państwa (Medicare, Medicaid, Social Security i inne odpowiadające za transfer pieniędzy od jednej części społeczeństwa do drugiej). Związki zawodowe współfinansują wybory prezydenckie, wspomniane agendy oczywiście nie, ale też mają wielki wpływ na funkcjonowanie państwa i marnowanie przez państwo ogromnych pieniędzy (por. np. wspomniana książka Costa). Nie trzeba dodawać, że agendy te mają przemożny wpływ na wybory prezydenckie oraz każde inne za pośrednictwem wyborców, których obsługują. Nie ma np. wątpliwości, że Partia Demokratyczna nie miałaby wielkich szans na prezydenturę bez wspierania państwowej opiekuńczości. Dobrze to ilustrują liczby mówiące, jaka część społeczeństwa na kogo głosuje – po 1964 roku to czarnoskórzy Amerykanie zapewniali, a obecnie przede wszystkim oni oraz niektóre inne mniejszości etniczne zapewniają wygrane Demokratom. Taki jest dziś amerykański republikanizm - czyli nie ma go wcale. I taka jest demokracja – czyli system chory, któremu ktoś nadał nazwę liberalizmu grup interesu (interest group liberalism). System chory, ponieważ ma dobrze zdefiniowane dobro partyjne i doskonale konsekwentnie nie uwzględnia dobra ogółu. Na anegdotycznym przykładzie: Lyndon Johnson, który w latach 1964-1965 przeprowadził przez Kongres Ustawę o Prawach Obywatelskich oraz ustawy dotyczące wielkiego programu państwowej opiekuńczości (nazwanego w oryginale War on Poverty), zapewne nie wiedział, że jego wojna z biedą doprowadzi czarną społeczność Ameryki do moralnej degeneracji. Ale dobrze wiedział i w rozmowie z dwoma kongresmanami z Partii Demokratycznej, którzy przeciw jego politycznej strategii protestowali, powiedział, iż owa strategia zapewni ich Partii głosy amerykańskich Murzynów „przez następnych 200 lat” (Johnson oczywiście nie użył słowa Negroes, lecz pogardliwego niggers). W tym roku Partia Demokratyczna stara się przyciągnąć młodzież hasłem prawie darmowych studiów. Koszty takiej operacji ma ponieść państwo, oczywiście zwiększając swoje zadłużenie, które – również oczywiście – muszą spłacać jego obywatele. Innymi słowy, opłata za studia ma zostać odsunięta w czasie i zostanie uiszczona przez dzisiejszą młodzież z jej późniejszych zarobków. Zaś olbrzymie i stale rosnące zadłużenie amerykańskiego państwa o tyle tylko interesuje obydwie partie, Republikańską i Demokratyczną, o ile jedna może dzięki temu długowi napsuć krwi drugiej. Co gorsze, zbyt wielka władza skupiona w rękach polityków służy nie tylko wymienionym już grupom interesu, nade wszystko światu finansów i wielkiego biznesu, który ma interes globalny i nie obchodzi go dobro amerykańskiego narodu. Władza ta służy dziś także nowej grupie nacisku, tym razem moralnego, zrodzonego z tradycji progresywizmu, który szybko przyjął oblicze ultra-postępowej inżynierii społecznej. Tak jak progresywizm i interes partyjny doprowadziły do moralnej degeneracji Afroamerykanów, tak dziś trujące owoce tej inżynierii obejmują już biedniejszą część białego społeczeństwa Ameryki. Dogłębną socjologiczną analizę tej sytuacji przedstawił znakomity i uznany badacz Charles Murray (p. zwłaszcza jego książka Coming Apart: The State of White America, 1960-2010 z 2013 roku i także By the People: Rebuilding Liberty Without Permission z ubiegłego roku). A jest to sytuacja groźna – procent białych Amerykanów w wieku 30 do 49 lat, którzy nie zarabiają dość, by utrzymać dwuosobowe gospodarstwo domowe (bez względu na to, czy z własnej winy, czy nie) w roku 1967 wynosił 8 proc., ale od owego roku zaczął rosnąć, by w roku 2007 osiągnąć 27 proc. Murray pokazał również, że obecna klasa wyższa jest doskonale odcięta od reszty społeczeństwa. W przeciwieństwie do klasy ubogich Amerykanów zachowuje tradycyjny kod moralny, ale ani go nie szerzy – jak przystało elicie – ani nie potrafi go uzasadnić inaczej niż względami pragmatycznymi. Każdy obserwator amerykańskiej sceny widzi, iż nowa klasa wyższa przyjęła za swój język liberalizmu i politycznej poprawności, a zatem straciła zdolność czynienia właściwych rozróżnień. Jak cały Zachód, przestała się sama rozumieć. Tym samym, średnia klasa Amerykanów została zostawiona sama sobie w kraju, którego elity nie reprezentują własnego narodu i odrzuciły misję przewodzenia mu. Niedawny wyrok Sądu Najwyższego przyznający prawo do „małżeństwa” osobom tej samej płci jest doskonałym dowodem zarówno uzurpacji przez władzę sądowniczą prawa do decydowania o tym, co według Konstytucji nie należy do jej kompetencji, jak i triumfu ultra- postępowej inżynierii społecznej. Obecna kampania wyborcza świetnie pokazuje społeczny kryzys w Ameryce. Nie wchodząc w szczegóły, oczywiste jest, iż Donald Trump jest głosem sprzeciwu szeroko pojętej klasy średniej. Ciekawsze jest, choć nie zaskakujące w świetle poczynionych uwag i też nie będę się nad tym rozwodzić, że Hillary Clinton – propagatorka moralnego zła (poparcie dla: walki z chrześcijaństwem, aborcji, homoseksualnych „małżeństw”, wszystko to docenione przez ultra-postępową organizację Planned Parenthood nagrodą im. Margaret Sanger w roku 2009), zwolenniczka złych decyzji politycznych na Bliskim Wschodzie (Irak, Libia) odpowiedzialna za śmierć 4 osób w ambasadzie USA w Bhengazi w roku 2012, mistrzowsko łącząca politykę z biznesem w sposób, który przyniósł fortunę Clintonom według wielu nie zawsze legalnie i niejeden raz w sposób moralnie naganny – jest wygodnym kandydatem Partii Demokratycznej na Prezydenta USA. Nie taką Amerykę wymarzyli sobie Ojcowie Założyciele, ale rozrost władzy federalnej był po przegranej wojnie secesyjnej nieunikniony – co z tego, że kosztem gwałcenia Konstytucji – no i ma Ameryka ze sobą problem. Bez względu na to, kto zostanie kolejnym Prezydentem USA, problem, o którym tu mowa, pozostanie. Dla Amerykanów wynik wyborów, jakikolwiek by był, nie będzie oznaczał istotnej zmiany państwa, w którym żyją. Duża część społeczeństwa amerykańskiego dobrze wie, że amerykański rząd – wszystkie jego gałęzie – nie reprezentuje ich interesów. Wie, że rząd lekceważy i gwałci amerykańską tradycję społeczną i amerykańskie dziedzictwo, w tym dziedzictwo samorządności. Wie też, że rząd tak powiększył zakres swojej władzy, w tym władzy niewybieranych przez obywateli sędziów Sądu Najwyższego, i tak rozbudował federalną biurokrację, iż praktycznie obywatel nie ma żadnego wpływu na ten rząd. Jak to nazwał w swojej najnowszej książce Murray, obywatel jest poddanym „systemu prawa ufundowanego na bezprawiu” (lawless legal system). Tego żadne wybory nie zmienią. Jeśli zatem chcą Amerykanie wyjść z kryzysu ich kraju obronną ręką, musi nadejść ich kolejne Wielkie Przebudzenie. Ameryka przeżyła dotąd co najmniej trzy okresy takiego społecznego – wówczas religijnego – ożywienia, nieważne w tym miejscu, czy o dobrych, czy złych skutkach; pierwsze Przebudzenie zaczęło się w latach 30. i zakończyło w szóstej dekadzie XVIII wieku, drugie zaczęło się w końcu XVIII wieku i trwało do czwartej dekady wieku XIX, trzecie zaczęło się w połowie wieku XIX i trwało do jego końca. Ale to zadanie na pokolenia – tu nie chodzi o stworzenie kolejnej grupy nacisku, o jakiś przełom polityczny czy nawet o jakąś polityczną rebelię. To wielkie zadanie odbudowy wspólnot społecznych od dołu, lokalnie, zadanie ożywienia narodowej tradycji i wspólnego dziedzictwa, ożywienie lokalnych wspólnot, które przywrócą obywatelowi podmiotowość i odnowią jego poczucie odpowiedzialności za siebie i wspólnotę – lokalną i narodową. Wszystko, co tu zostało napisane, nie oznacza, że najbliższe wybory nie będą miały znaczenia dla bieżącej polityki społecznej w USA oraz amerykańskiej polityki zagranicznej. Ciekawe przy tym, czy Partia Republikańska i sam Trump w ogóle chcą wygrać najbliższe wybory prezydenckie. To również są pasjonujące tematy, ale zupełnie inne i na inny tekst. Jacek Koronacki

facebook.com

Quiz