Twoja Muza Czasopismo
Description
Tell your friends
RECENT FACEBOOK POSTS
facebook.comGazeta.pl
Gazeta.pl
TVN
Timeline Photos
Timeline Photos
Zapraszamy do lektury najnowszego numeru Twojej Muzy.
Spis treści - numer: 6/2016 Wtajemniczenia Wybitni 7 Nagroda Nobla dla Boba Dylana – tegoroczny laureat z dziedziny literatury 9 Leonard Cohen – najbardziej lubiany w Polsce, bardziej niż w rodzinnej Kanadzie 11 Zdrowy dystans do świata – laureat „Szansy na sukces”, śpiewak opery, Andrzej Lampert z Krakowa 14 Piekutowska w Rokitnie – malownicza wieś w woj. lubuskim, występ skrzypaczki w kościele 16 Kompozytor z Moraw – Jan Novak 18 Elektronica – ostatni koncert w Polsce Michela Jarre’a Istota i ranga muzyki 20 Ośrodek kultury – muzyka propagowana przez Miejski Ośrodek Kultury w Józefowie 21 Orkiestrownik – nowoczesny przewodnik po muzyce klasycznej 22 Jesień łomżyńskich filharmoników – Filharmonia Kameralna w Łomży Wydarzenia 24 Muzyka dla malucha – Metoda Gordona 26 Elbląska Orkiestra Kameralna – 10 lat jednej z najlepszych orkiestr w Polsce, koncert w Elblągu z udziałem Witolda Pawlika, Polaka wyróżnionego największą nagrodą muzyczną w świecie 28 Amerykańskie klimaty – kompozycje George’a Gershwina 29 Tosca – kompozycja operowa w Politechnice Warszawskiej 30 Wygrał Soko – Bitwa Tenorów na Róże MTeatru 31 Puellae Orantes – Dziewczęcy Chór Katedralny z Tarnowa, laureat najwyższych nagród 34 Chopin i Beethoven w ujęciu Yundi – dawny laureat Międzynarodowego Konkursu Fryderyka Chopina 35 Vicente Amigo w Narodowym Forum Muzyki – najlepszy na świecie wykonawca flamenco 37 Wróciły orły do swoich gniazd – jubileusz jednej z najlepszych szkół muzycznych w Polsce, z Wrocławia. Niektórzy jej absolwenci są najlepszymi muzykami świata 39 Koncert c-moll Leszetyckiego – Leszetycki był najlepszym profesorem pianistą 40 Otwarcie sezonu Sinfonia Iuventus – ostatni sukces jednej z najlepszych orkiestr w Polsce 41 Prawykonanie Henryka Mikołaja Góreckiego – kariera syna zmarłego ojca, wybitnego muzyka świata, o tych samych imionach 42 Jubileusz w Łodzi – kulisy powstania okazałego gmachu Teatru Wielkiego 45 Goplana wydarta niepamięci – emocje córek, z których jedna zamordowała drugą 48 Nie tylko Mahler – popis Nowego Dyrektora Artystycznego filharmoników szczecińskich, Rene Bergmanna 50 Opera Nova w Bydgoszczy – przeboje jednej z najlepszych oper w Polsce Festiwale, kursy i konkursy 52 Recepta na „Wieniawskiego” – sukces ostatniego konkursu w Poznaniu 55 Znakomite wykonanie – wrażenia szkoły muzycznej z Konkursu Wieniawskiego 56 Nowe światowe gwiazdy – wnioski z Konkursu Wieniawskiwego 58 Festiwal Goldbergowski – poświęcony byłemu mieszkańcowi Gdańska 60 Tegoroczny konkurs Spisaka – doroczny finał Konkursu jednego z największych muzyków polskich Vademecum klarnecisty 63 Klonowy klarnet – utwory jednego z najlepszych kanadyjskich twórców na klarnet Nowości książkowe 64 Koncerty fortepianowe Chopina – książka, która ukazała się nakładem NIFC 65 Muzykant – sprostowanie, uwagi córki, jednego z największych muzyków świata, z Katowic Jaką płytę kupić – recenzje najlepszych płyt 67 Rewelacyjne etiudy Jabłońskiego • Rorantystów śpiew • Opera omnia • Sonata Bacha Nie przegap 70 Najciekawsze propozycje muzyczne
Triumfy muzyki - numer: 6/2016 Od „TM” 5 do „TM” 6, w czasie ostatnich dwóch miesięcy, najważniejszym wydarzeniem był Konkurs Wieniawskiego w Poznaniu. Zwyciężyła Gruzinka z Turcji, Verico Tchumbardze. Przed konkursem, szef jury, Maxim Vengerov jeździł po świecie. Poświęcał każdemu uczestnikowi około piętnaście minut. Słuchał gry, odbywał rozmowę. Nieprzypadkowo zamieściliśmy o tym konkursie aż trzy artykuły. Odnotowaliśmy wyjątkowo wysoki poziom. Objawiło się na nim wiele talentów i indywidualności. Po raz pierwszy transmitowano go na żywo. Można go było obejrzeć w telewizji, słuchać w drugim programie „Polskiego Radia” i na antenie poznańskiego radia „Merkury”. Na internecie śledziło go ponad milion osób (Recepta na „Wieniawskiego”). Jednym z pomysłów szefa jury, Maxima Vengerova było włączenie obowiązkowego wykonania koncertu Mozarta. Trudnym dla wielu uczestników okazał się uchodzący za muzyka wszech czasów – Bach. Jeden z najsłynniejszych skrzypków współczesnych, który uczył się u słynnego Yehudi Menuhina, nieznośne dziecko muzyki poważnej, Nigel Kennedy uznał, że obserwuje tworzenie z muzyki Bacha „elitarnego i pozbawionego życia getta”. Sprowadza się go do roli „płytkich szlagierów”. Uważa, że Bach najlepiej „przemawia tylko przez skrzypce Meunhina”. Napisał „uważam, że moją powinnością jest zrobić wszystko, by Bach pozostał w głównym nurcie”. Ilu uczestników tego konkursu zrezygnuje z dalszej rywalizacji. Ten konkurs wyłonił nowe talenty, ale też uświadomił braki. O sukcesach decyduje dalsza praca, tworzenie śpiewnej muzyki, pokazywanie siebie od rożnych stron. Niedobre jest przedwczesne komentowanie jakości gry. W młodym człowieku liczy się to, co ma do powiedzenia od siebie. Jeśli za dużo przejmuje od nauczyciela, staje się wykonawcą cudzych poleceń a nie dojrzałym artystą. Ważne jest wprowadzenie nowych elementów, rozwoju, samorozwoju, samoświadomości. Nie wystarczy mieć wspaniałego pedagoga. Cóż z tego, że pracuje z nim dobry uczeń, skoro oddziałują na siebie negatywnie. Profesor powinien oceniać grę, ale nie narzucać swojej woli, nie poprawiać do znudzenia ucznia. Często panuje przekonanie, że im poprawniej gra uczeń, tym lepiej, co wcale nie znaczy, że jeśli ktoś gra świetnie technicznie, to chce się go słuchać. Cóż z tego, że ktoś gra wspaniale, skoro nie wiadomo po co. Może wśród laureatów tego konkursu pojawiają się gwiazdy („Nowe światowe gwiazdy”). Wiele się można dowiedzieć o tym, jak zostać najlepszym skrzypkiem. Jedną z najważniejszych skrzypaczek naszych czasów stała się Patrycja Piekutowska. Na jej koncert w kościele w Rokitnie koło Międzyrzecza przyszły tłumy. Jej muzyka to jedno, a cudowny obraz Matki Boskiej Cierpliwie Słuchającej w Sanktuarium cudów to drugie. Jan Paweł II nadał kościołowi miano bazyliki („Piekutowska w Rokitnie”). Ten rok okazał się dla muzyki przełomowy, po raz pierwszy jury Nagrody Nobla nagrodziło twórcę piosenki. Nagrodę otrzymał amerykański poeta i piosenkarz, Bob Dylan. Magazyn „Roling Stone” umieścił go na drugiej pozycji wśród najpopularniejszych muzyków naszych czasów. Twórczość Boba Dylana zbliżyła dzień dzisiejszy do antycznej Grecji. Jego teksty zmieniły sposób widzenia współczesnego świata („Nagroda Nobla dla Boba Dylana”). Gdyby USA zamienić na Kanadę, laureatem tegorocznej Nagrody Nobla mógł zostać Leonard Cohen. Mimo, że pochodził z Kanady, szczególnie polubił Polskę. Tu najchętniej koncertował. Bardziej lubił Polaków niż Kanadyjczyków. Jego ojciec pochodził z Polski. W Polsce jednakowo cenił obie strony konfliktu. Ma tu tłumy wielbicieli. Rząd kanadyjski przyznał mu największe odznaczenie tego kraju. Otrzymał Grammy za całokształt twórczości. Wiele jego płyt otrzymało statuetkę złotej lub platynowej płyty („Leonard Cohen”). Adam Wojciechowski
Timeline Photos
Adam Wojciechowski - Nagroda Nobla dla Boba Dylana - numer: 6/2016 Wreszcie Komitet Nobla docenił piosenkę, co wywołało liczne kontrowersje. Pojawiło się zakłopotanie i burzliwe dyskusje. Czy Akademia deprecjonuje historię literackiej Nagrody Nobla? Brytyjski „Guardian” napisał, że ta nagroda nie jest radykalna. Po raz kolejny Akademia wyróżniła białego mężczyznę. Ciągle brakuje jednak uznania wkładu literackiego kobiet i osób kolorowych. I bez Nagrody Nobla widać, że Bob Dylan jest genialny. Entuzjastycznie zareagowali między innymi Bruce Springsteen i dawna życiowa partnerka Boba Jean Baez. Pisarka amerykańska, od lat kandydatka do literackiego Nobla Joyce Carol Oates i głośny autor „Dzieci północy”, „Szatańskich wersetów” Salman Rushdie stwierdził, że to świetny wybór. Bob jest wspaniałym spadkobiercą tradycji bardów. Od czasów Orfeusza pieśń i poezja były ze sobą ściśle powiązane. Ale nagrodzony uciekł. Gra kolejne koncerty. Ceny biletów na koncerty podskoczyły. To jest piękny dzień dla świata piosenki. Poezja śpiewana poszerza spektrum tego, co uważa się za literaturę i poezję. To dostrzeżenie, że w muzyce popularnej jest dużo rzeczy wartościowych. Sprzedawcy księgarń, nie będą mogli przeliczyć wydanych nowych tomików wierszy nagrodzonych noblistów na metry bieżące, jak dawniej. Form poetyckiej ekspresji w ramach wielkiej tradycji amerykańskiej pieśni można wymienić wiele. To jest pierwsza od 1993 r. Nagroda Nobla dla amerykańskiego twórcy, który kiedyś nosił nazwisko Robert Alen Zimmerman (dawne nazwisko Dylana). Trzeba pamiętać nie tylko o warstwie muzycznej jego piosenek, ale także warstwie poetyckiej. Brytyjski krytyk Christopher Raics porównuje twórczość Boba do dzieła angielskich poetów – takich jak Keats czy Eliot. Był jednym z najpopularniejszych twórców amerykańskiego folku, a także amerykańskiego, szkockiego i irlandzkiego country bluesa. Śpiewał też gospel, rock and rolla, rockabilly. Jego teksty były komentarzami niezwykle wykształconego poety do sytuacji społecznej, politycznej, filozoficznej. Występował z gitarą akustyczną, keyboardem, harmonijką ustną. Sara Danus, sekretarz Komitetu Noblowskiego powiedziała – jest wielkim poetą w tradycji anglojęzycznej. Uznała, że jego twórczość jest bardzo pokrewna wielkiej tradycji antycznej Grecji. Urodził się w Dulth w Minnesocie. Jego dziadkowie wyemigrowali z Odessy na Ukrainie, po pogromach antyżydowskich. Prababka ze strony matki pochodziła z Litwy. Dylan od wielu lat był faworytem do literackiej nagrody Nobla. 10 grudnia otrzyma 8 mln koron szwedzkich, czyli 927 tys. dolarów. To, co śpiewał, było hymnem współczesnego pokolenia, był przedstawicielem kontrkultury. Jest jedną z najważniejszych postaci w muzyce ostatnich pięciu dekad. Przedstawiał protest, bunt, rozpacz i miłość. Nie chciał być na sztandarach, prorokiem. Jego teksty zmieniły sposób widzenia świata. Hymnem pokolenia stały się utwory „Blowings in the Wind”, „Like a Roling Stone”. Jest to jeden z najsłyniejszych jego utworów. Utwór ten śpiewali „The Roling Stones”. Magazyn „Roling Stone” umieścił go na drugiej pozycji wśród najpopularniejszych muzyków naszych czasów. W dzieciństwie najpierw grał na pianinie. Potem na gitarze. Jako chłopiec posiadał piękny czysty głos. Miał marzenia wyrastające daleko poza prowincjonalną Amerykę. Chłonął książki i audycje muzyczne. W szkole średniej założył kilka zespołów muzycznych. Po skończeniu szkoły średniej zaczął pracować jako pomocnik kelnera. W 1959 r. jego rodzice przeprowadzili się do Minneapolis. Rozpoczął więc studia na uniwersytecie stanu Minnesota. Rezygnując z rock and rolla, którego był jednym z ojców, zainteresował się muzyką folkową i jej poświęcił. Zaczął śpiewać piosenki, najpierw pod pseudonimem Bob Dillon, a później Bob Dylan. Przez pewien czas włóczył się po hipsterskich klubach. Pod koniec pierwszego roku studiów porzucił uniwersytet i zaczął występować w zespole folkowym. Grał w Nowym Jorku, śpiewał w Greenwiche Village. Inspirował się Charli Chaplinem, zaczął nosić jak on kapelusz. Napisał „Charlie Chaplin bardzo mnie zainspirowal. Jego filmy zaopatrują w pieniądze. Chciałbym widzieć w świecie dobry film, bo jest tego zdecydowanie za mało”. Bardzo pozytywną recenzję jednego z jego występów napisał Robert Shelton i opublikował w „New York Times”. Pierwszy ówczesny album nagrał w wytwórni Columbia Records i zatytułował „Bob”. W roku 1962 zmienił imię na Robert Dylan. Kolejny jego album otwierała piosenka „Blowing in the wind”, która weszła do kanonu muzyki folkowej. Występował na festiwalu folkowym w Newport. Stał się symbolem folkowego protest songu. Stał się głosem tamtego pokolenia. Oznajmił – „Mówię za was wszystkich”. Spotkał się z zespołem The Beetles. W pewnym momencie większość muzyków amerykańskich zwróciła się do Boga. On także nawrócił się na chrześcijaństwo. Pozyskał nową publiczność. Pierwszy jego album chrześcijański nosił tytuł „Slow Train Coming”. Pochodził z albumu „Gotta Serve Somebody”. Wywalczył dla niego kolejną nagrodę Grammy. Porzucił college i poświęcił się muzyce. Zwrócił się ku tematyce biblijnej. Zrealizował antywestern ze znaczącą jego rolą. Zaczął malować obrazy. Stworzył ich ponad 56. Jeden z nich stał się okładką czasopisma „Self Portrait”. Pasjonował się również rysunkami. Opublikował serię szkiców węglem. Jego prace wystawiła National Portrait Gallery w Londynie. Jest też autorem kilkudziesięciu kolaży. „Interesują mnie ludzie, historie, mity oraz portrety, wszystkie oblicza ludzi”. Jako dziecko był wychowany w tradycji judaistycznej, ale nie przywiązywał do niej żadnej wagi. Pod koniec lat 70. przeżył okres nawrócenia. Przyjął chrzest. Nagrał trzy albumy o tematyce chrześcijańskiej. Są one znaczące w tradycji chrześcijańskiego rocka. Mimo że nigdy nie ukończył studiów, wiele uczelni nadało mu tytuł doktora honoris causa. Osobiście odebrał tylko dwa. Na uniwersytecie Prienceton i szkockiego uniwersytetu w St. Anbrews. Po śmierci króla rocka w 1977 r. Elvisa Presleya rozwiódł się z króliczkiem „Playboya”, Sarą Lownds w Minnesocie. Napisał: „Zacząłem wspominać całe swoje życie, dzieciństwo. Nie rozmawiałem z nikim przez tydzień. Gdyby nie było Elvisa i Hanke Williamsa, nie byłbym w stanie robić tego, czym się zajmuję obecnie”. Lata 80. zamyka płytą „Oh Mercy”. Zostaje umieszczony w elitarnej galerii sław rock and rolla. Wprowadził go tam Bruce Springstein. Przestaje być buntownikiem, przyjmuje rolę weterana. Sięga do swojego archiwum. Zaczyna nagrywać utwory podszyte politycznymi przekonaniami. Obok odniesień do kultury wysokiej jest w jego twórczości mnóstwo odniesień do kultury popularnej, masowej, folku i tradycji Południa. Fanów informuje, że jeśli lubią jego muzykę, wcale nie oznacza, że jest im cokolwiek winien. Zaskakuje, wydając zbiór kolęd i piosenek bożonarodzeniowych, np.: „Christmas in the Heart”. Ostatnio stworzył płytę „Tempest”, zatytułowaną tak jak ostatnia sztuka Szekspira. Systematycznie reinterpretuje amerykańską klasykę muzyki rozrywkowej. Mówił, że uważa się za poetę i umrze jako poeta. Na noblowskiej liście był od dawna. Czekał na swoją kolej. Ostatecznie popularność jego muzyki zadecydowała. Gdy czyta się jego teksty bez muzyki, one dużo tracą – stwierdził Svant Weyler, szwedzki krytyk. Jego piosenki śpiewali niemal wszyscy ważniejsi twórcy muzyki rockowej. Bo piosenki są jak nieznane kraje, które pragniemy odwiedzić. Życie Boba było niezwykle barwne. Korzystał z licznych jego uroków. Został doceniony jako muzyk, poeta, malarz, żywa legenda. Gdyby nie folkowy artysta, historia muzyki potoczyłaby sie inaczej. n Fot. Archiwum
Timeline Photos
Karol Rafał Bula - Kanadyjski bard Leonard Norma Cohen - numer: 6/2016 Płynęła w nim krew ojca Polaka i matki Litwinki. Choć urodził się w Kanadzie, w historii zapisał się jako poeta i pieśniarz kanadyjski Leonard Norman Cohen który nie tak dawno na zawsze od nas odszedł – zmarł w Los Angeles 10. listopada – zapisał się w naszej pamięci jako poeta i pieśniarz o duszy słowiańskiej – polskiej. Tak, jak wielu z nas bliska w swym klimacie zadumy, smutku, refleksji nad ludzkim losem jest poezja Bułata Okudżawy, balladowe piosenki kanadyjskiego barda gościły zwłaszcza w latach siedemdziesiątych-osiemdziesiątych w naszych domach, by począwszy od 1985 roku zachwycać zamiłowanych w twórczości Cohena Polaków w bezpośredniej konfrontacji z autorem na estradach koncertowych w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu, Zabrzu, a później także w innych miastach naszego kraju. Bywał w Polsce chętnie i począwszy od 2008 roku niemal rokrocznie do ostatnich lat swego życia. Miał i nadal ma tu tłumy wielbicieli – głównie przedstawicieli starszego pokolenia pamiętających trudne do zniesienia ostatnie dekady PRL. Nie brak ich jednak również wśród młodych nieco zmęczonych zbyt głośnymi, zbyt nachalnymi współczesnymi produkcjami tuzinkowych piosenkarzy i piosenkarek. I jakże często płytkimi w swej warstwie słownej. Leonard Cohen, jak u nas Jeremi Przybora, Agnieszka Osiecka czy Wojciech Młynarski, był pisarzem, znakomitym autorem poezji śpiewanej i pieśniarzem. Ta formuła literacko-muzyczna ma w Europie swą dobrą tradycję. Taką była klasyczna piosenka francuska „chanson à texte”, oznaczająca piosenkę, w której słowa odgrywają najważniejszą rolę. Jej zawdzięczali swą popularność Édith Piaf, Charles Aznavour. Gilbert Bécaud, Georges Brassens. Kariera Cohena Cohen rozpoczynał swoją karierę jako pisarz. W maju 1956 roku wydał swój pierwszy tom poezji „Let Us Compare Mythologies” (Porównajmy mitologie). Po kolejnych publikacjach poezji przyszła kolej na powieści. „The Favorite Game” oraz „Beautiful Losers” (obydwie ukazały się w przekładzie na język polski Macieja Zembatego „Ulubiona gra” oraz Anny Kołyszko „Piękni przegrani”). Kariera Cohena jako piosenkarza zaczęła się trochę przypadkowo. Wykonana przez piosenkarkę Judy Collins. piosenka Cohena „Suzanne” stała się radiowym przebojem roku 1965 i przyniosła autorowi ogromny sukces. Dwa lata później Leonard Cohen za namową przyjaciół wystąpił po raz pierwszy publicznie jako piosenkarz w koncercie charytatywnym w Nowym Jorku. W tym samym roku wydał swój pierwszy album „Songs of Leonard Cohen”. Po nim ukazywały się kolejne tomy, a autor po triumfalnym występie w Londynie we wrześniu 1974 roku zyskał powszechną sławę zdyskontowaną w latach osiemdziesiątych kontynuowanymi później licznymi koncertami i nagraniami płytowymi. „Suzanne” Po zamieszczonych w pierwszym albumie piosenkach “Suzanne”, „That´s No Way to Say Goodbuy”, wnet pomnożyła się liczba oryginalnych piosenkach o „Allelujah”, “Famous Blue Raincoat”, Dance Me to the End of Love”, „I´m Your Man”, „In My Secret Life”, „+Take This Waltz”, “„Lover, Lover, Lover” po ostatnią „You Want It Darker”, po ukazaniu się której trzy tygodnie później wielki bard kanadyjski odszedł od nas. Na zawsze? Jeśli wierzyć wpisom jego wielbicieli na forach publicznych, nie! Zawsze będzie wśród nas dzięki swojej wyjątkowej twórczości. Najwyższe odznaczenie kanadyjskie Urodzony siedem lat po Cohenie amerykański piosenkarz, pisarz i poeta, autor tekstów piosenek Bob Dylan uhonorowany został w bieżącym roku Literacką Nagrodą Nobla za „tworzenie nowych form poetyckiej ekspresji w ramach wielkiej tradycji pieśni amerykańskiej”. Zdaniem wielu znawców przedmiotu mógł ją otrzymać równie dobrze Leonard Cohen z podobnym uzasadnieniem odnoszącym się do literatury kanadyjskiej. Doceniono go wszak w kraju ojczystym, gdzie w 2003 roku z rąk gubernatora generalnego Kanady otrzymał najwyższe odznaczenie kanadyjskie za wybitny wkład w rozwój kultury kanadyjskiej. Nie było to oczywiście jedyne wyróżnienie, a o docenieniu poety i pieśniarza przez odbiorców najlepiej świadczy uzyskanie przez wiele jego albumów płyt statusu „złotych” i „platynowych”, nie zapominając o tłumach na jego koncertach. Czekają na swój renesans W pamięci słuchaczy zachował się obraz starszego wytwornego pana w kapeluszu, śpiewającego monotonnym, trochę zachrypniętym głosem przy dźwiękach gitary akustycznej poruszające do głębi piosenki. Dziś wprawdzie rzadziej wykonywane, doczekały się przecież piosenki Cohena w większości przypadków przekładu na nasz język. Tłumaczenia podejmowali się zwłaszcza Maciej Karpiński, Maciej Zembaty i Daniel Wyszogrodzki i jakkolwiek powszechne jest przekonanie, że „poezją jest to, co ginie w przekładach” i to niezależnie od wysokich umiejętności ich autorów, polska wersja piosenek Cohena bez wątpienia w dużej mierze przyczyniła się do ich rozpowszechnienia we wspomnianym wcześniej, sprzyjającym ich przekazowi okresie. Zaklęte w srebrnych krążkach, czekają na swój renesans. Fot. Archiwum
Timeline Photos
Anna Woźniakowska - Zdrowy dystans do świata - numer: 6/2016 Melomani hołdujący muzyce klasycznej znają artystę jako laureata międzynarodowych konkursów wokalnych, odnoszącego sukcesy w kraju i poza granicami. Od trzech lat Andrzej Lampert kreuje czołowe partie tenorowe w Operze Krakowskiej, jest ulubieńcem jej bywalców. Od 2011 roku artysta pozostaje pod opieką wokalną prof. Heleny Łazarskiej. Anna Woźniakowska: Czym dla pana jest śpiew? Andrzej Lampert, laureat „Szansy na sukces”, współtwórca zespołu PIN, występuje na koncertach Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej: Przyjemnością, choć w nadmiarze może być męczący. Od dziecka chciałem zajmować się muzyką – śpiewem, więc jestem bardzo szczęśliwy, że udało się to pragnienie zrealizować. A co to znaczy, że śpiewu jest w nadmiarze? Każdy musi od czasu do czasu odpocząć. Ja też. Staram się panować nad moimi zobowiązaniami, ale czasem jest ich zbyt dużo, wówczas organizm daje sygnał – stop. Zatrzymaj się. Wciąż uczę się rytmu wykonywanego zawodu, badam na ile mogę sobie pozwolić, ile pracy mogę przyjąć, by nie nadwyrężyć głosu, zdrowia. A otrzymuję coraz liczniejsze i coraz trudniejsze propozycje, więc zdarza mi się, że muszę odmówić. Śpiewaków często gubi poczucie, że mogą zaśpiewać wszystko. Ich kariera szybko się wtedy kończy. Mogę zaśpiewać wszystko? – Nie, nigdy tak o sobie nie myślałem. Niegdyś zajmowałem się piosenką, wydawało mi się, że to jedyna droga. Chciałem to tylko rozwijać. Zdobyte doświadczenie, a zwłaszcza spotkania z ludźmi, którzy wskazali mi inne możliwości – przede wszystkim prof. Helenę Łazarską – sprawiło, że postanowiłem podnieść poprzeczkę, wytyczyć kolejny cel. Wszedłem w świat opery. A jaka była pańska droga do tego świata? Nie pochodzę z rodziny stricte muzycznej, ale za to bardzo umuzykalnionej. Edukację muzyczną rozpocząłem dość późno, jako dziesięciolatek. W Ognisku Muzycznym podjąłem naukę gry na akordeonie. Potem był Wydział Wokalny Szkoły Muzycznej II stopnia. Następny etap to Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach i studia na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Krakowie. Od 2011 roku pozostaję pod opieką wokalną Pani profesor Heleny Łazarskiej. Nie było tu żadnego dysonansu? Chyba inaczej ustawia się głos do piosenki, a inaczej do operowej arii. Na etapie studiów moja świadomość wokalna była minimalna. Chciałem zbierać doświadczenia. Podczas jednej z rozmów z moim pedagogiem Januszem Borowiczem byliśmy zgodni co do tego, że głos jest jeden i śpiew jest jeden, różne są tylko sposoby jego wykorzystania. Bardzo mi ten wspólny pogląd odpowiadał, umacniał mnie w mojej drodze, a tolerancja profesora wobec moich wyborów pozwoliła mi harmonijnie zamknąć poszczególne etapy edukacji. Studia w Katowicach zakończyłem licencjatem, w Krakowie ukończyłem pełny cykl studiów zwieńczonych magisterium. A wracając do moich początków. Śpiewałem zawsze, w mojej rodzinie śpiewali prawie wszyscy. Każda impreza rodzinna wypełniona była śpiewem. Urodziłem się i wychowałem w Chorzowie, a na Śląsku śpiew i domowe muzykowanie (chrzestny grał na akordeonie, a kuzyn na pianinie) były na porządku dziennym, były czymś naturalnym. W szkole podstawowej miałem kontakt z piosenką w zespole wokalno-tanecznym. Moim pragnieniem jest ustawiczne podnoszenie poprzeczki, pokonywanie kolejnych progów i barier. I stąd decyzja o wejściu w świat operowy, jedna z trudniejszych w moim życiu, bo odmieniła totalnie wszystko, także życie mojej rodziny. I teraz jest pan podporą zespołu Opery Krakowskiej, śpiewa pan główne partie tenorowe m.in. Rudolfa, Leńskiego, Nemorina, Alfreda, Pinkertona. Rozmawiamy przed premierą „Don Pasquale” Donizettiego. Będzie pan kreował Ernesta. Coraz częściej pojawia się pan też na estradzie filharmonicznej. Partia Ewangelisty w „Pasji wg św. Mateusza” Johanna Sebastiana Bacha w pana wykonaniu zyskała bardzo przychylne opinie wiedeńskich krytyków. W Filharmonii Krakowskiej na inaugurację sezonu pięknie śpiewał pan sola tenorowe w „Harnasiach” Szymanowskiego. Chyba od czasów Andrzeja Bachledy, niezapomnianego wykonawcy tej partii, urodzonego górala, nikt tak udanie ich nie interpretował. Niedawno słyszałam pana w „Mszy Koronacyjnej” Mozarta. Jaką drogę widzi pan przed sobą? Coraz częściej dochodzę do wniosku, że moje plany są tylko moimi planami, a ich realizacja zależy od wielu czynników, nie tylko ode mnie. Jakie są te pańskie plany? Na przykład coś, co odbiega od mojej muzycznej codzienności. W 2017 roku obchodzę mini-jubileusz dwudziestolecia... Ile pan ma lat? Trzydzieści pięć. W 2017 minie dwadzieścia lat od mojego występu w „Szansie na sukces” z Marylą Rodowicz. Śpiewałem wtedy „Ludzkie gadanie” autorstwa Agnieszki Osieckiej z muzyką Seweryna Krajewskiego. Pan tę szansę wykorzystał, odniósł wówczas sukces. To było coś niesłychanego, spełnienie marzenia. Pochodzę z takiej dzielnicy Chorzowa, w której przyszłość młodych ludzi nie rysowała się ciekawie, więc jestem szczęśliwy i wdzięczny, że udało się z tej szarej codzienności wyjść. A na to dwudziestolecie chciałbym nagrać płytę. Z czym? Nie jestem wykształconym kompozytorem, ale „popełniłem” już kilka utworów wokalno-instrumentalnych. Być może nie będzie to w pełni autorska płyta, pomysł dojrzewa. Ale będzie to spełnienie pragnienia sprzed lat, kiedyś marzyłem o wydaniu „swojej” płyty. Nie mogę na razie nic więcej powiedzieć. Chciałbym, by to było coś mojego, osobistego. Pożyjemy, usłyszymy. A pańskie plany w dziedzinie muzyki klasycznej? Chciałbym silniej zaistnieć na krajowym rynku. Ze względów rodzinnych nie chciałbym spędzać zbyt wiele czasu poza granicami kraju. Chciałbym też nagrać płytę z repertuarem klasycznym. Przygotowuje się pan do premiery „Don Pasquale”. Czy Donizetti jest trudny dla tenorów? Tak, jest trudny. Słuchacz odnosi wrażenie, że muzyka płynie lekko, swobodnie, ale partie tenorowe u Donizettiego to duże wyzwanie dla wykonawcy. Powiedziałbym, że to śpiewanie piękne, dające dużo radości, ale wymagające niesłychanej precyzji, absolutnego panowania nad głosem. Partię Ernesta zaśpiewam po raz pierwszy. Bardzo jestem ciekaw współpracy z profesorem Jerzym Stuhrem, który po raz pierwszy będzie reżyserował w operze. Cieszę się na spotkanie z Mariuszem Kwietniem, który będzie kreował postać Malatesty. Czuję, że ta premiera to będzie coś bardzo pozytywnego, radosnego. W styczniu czeka mnie drugie wielkie wydarzenie, czyli „III Symfonia” Karola Szymanowskiego z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia na Festiwalu Witolda Lutosławskiego „Łańcuch XIV”. Potem „Cyganeria” w Białymstoku. Przyszły też kolejne propozycje z Wrocławia (gdzie niedawno miałem okazję zadebiutować w „Eugeniuszu Onieginie”). W grudniu br. „Cyganeria” w Bytomiu. W Gdańsku brałem udział w gali otwierającej sezon. W Szczecinie powrócę w lutym i maju do „Traviaty” w reżyserii Michała Znanieckiego, która miała premierę w marcu 2016 roku. Tak więc pracy jest dużo. Jaki okres w historii opery jest panu najbliższy? Weryzm, choć mój głos jeszcze do niego nie dojrzał. Jeszcze muszę poczekać. Skłonność do weryzmu wynika z mojego charakteru. Na scenie zawsze szukam prawdy. Nie przepadam za kreowaniem postaci „wyimaginowanych”. Jedną z nich jest Tamino w „Czarodziejskim flecie”. Moje obowiązki w Operze Krakowskiej i premiera „Don Pasquale” spowodowały, że zrezygnowałem z propozycji zaśpiewania Tamina w Operze Narodowej w nowej produkcji przygotowywanej również na grudzień. Nie przepada pan za Mozartem? Mozart jest bardzo wymagający, jest świetnym filtrem dla śpiewaka i powinno się do niego wracać. I ja wracam. Ważnym dla mnie doświadczeniem był „Czarodziejski flet” w Baden pod Wiedniem. Kilkakrotnie śpiewałem w Polsce partię tenorową w Mozartowskim „Requiem”, w „Mszy koronacyjnej”. Choć jeszcze nie przyjaźnię się na tyle z Mozartem, to chciałbym się kiedyś zmierzyć z partią Ferranda w „Così fan tutte”. Jeden z moich ulubionych dyrygentów, z którym mam okazję współpracować, wyraził opinię, że jestem tenorem „rossiniowskim”. Odkryłem tego kompozytora niedawno, pracując nad „Turkiem we Włoszech”. Sam byłem zaskoczony. A czy Rossini wymaga od śpiewaka czegoś innego niż Mozart? Myślę, że u obu podstawą jest warsztat. Bez niego nie da się zaśpiewać ani Mozarta ani Rossiniego. U Rossiniego wymagania techniczne są większe, szczególnie w koloraturach, ale porywa mnie jego fantazja w prowadzeniu linii melodycznej. Te koloratury, obiegniki, fioriturki. Ostatnio padła propozycja przygotowania Don Ramira w „Kopciuszku” Rossiniego. To byłoby duże wyzwanie, chciałbym się z nim zmierzyć, ale chyba się nie zdecyduję. A Verdi? Poza „Traviatą” nie widzę na razie dla siebie szans w repertuarze verdiowskim. Verdi wymaga od śpiewaka dużej „pewności siebie”. Na razie szukam repertuaru dla tenora lirycznego. Czy pan nie jest za skromny? Moi rodzice są bardzo skromni. Myślę, że tak mnie wychowali. Czy artysta wychodząc na scenę nie powinien być przekonany o swojej atrakcyjności, pewny swojej sztuki? Oczywiście, że powinien. Mając siedemnaście, osiemnaście lat wiele myślałem na swój temat, oceniałem się wysoko. Na szczęście trwało to bardzo krótko, rodzina ściągnęła mnie na ziemię. A im świadomiej zajmuję się sztuką, to widzę ile jeszcze przede mną. Podchodzę krytycznie do swoich możliwości i do rezultatów mojej pracy. Słucham opinii ludzi mających doświadczenie. Nieocenioną pomocą jest Pani profesor Helena Łazarska, na której merytoryczne wsparcie i nie tylko mogę zawsze liczyć. Zbytni krytycyzm może prowadzić do paraliżu. Artysta musi mieć w sobie odrobinę dziecięcej chęci popisu, pokazania się, pewności, że ze wszystkim da sobie radę. Bardzo ważna jest akceptacja środowiska, wsparcie otoczenia i ja to dostałem w Operze Krakowskiej. Poczułem się tu pewnie, otworzyłem się, zacząłem wierzyć we własne możliwości. W przełamywaniu moich różnych kompleksów nieocenione okazały się także doświadczenia związane z „Traviatą” w Montpellier, z „Czarodziejskim fletem” w austrackim Baden. Musiałem przekroczyć granice, poza które dotychczas nie wychodziłem, poradzić sobie z barierą językową, otworzyć się na ludzi kompletnie mi obcych, przekonać do siebie publiczność. Poradziłem sobie z tym i to mi dodało pewności siebie. Staram się posuwać do przodu małymi krokami, powoli budować relacje z otoczeniem, publicznością. W Krakowie widownia pana uwielbia. I jestem jej za to niezmiernie wdzięczny. Ale gdzie indziej zawsze jest stres, jak to będzie, tym bardziej, że są to z reguły spotkania sporadyczne, jednorazowe. Z podobnymi dylematami mierzy się każdy ze śpiewaków, bo każdemu potrzebna jest akceptacja. Ona nadaje sens. Gdy przychodziłem do opery, dałem sobie trzy lata na sprawdzenie, czy to jest moja droga, czy też będę się z tym męczył. Jeśli to miałoby być tylko rzemieślnicze wykonywanie zawodu, żeby zdobyć środki utrzymania, to nie ma sensu. Nie chciałbym być nieszczery i nieprawdziwy na scenie względem ludzi, ale też względem samego siebie. Te trzy lata właśnie mijają. I co? Nie mnie sądzić, ale wydaje mi się, że zrealizowałem założenia, że spokojnie mogę iść dalej tą drogą. Potwierdzenie tego odczytuję w nowych propozycjach i akceptacji środowiska. Cieszę się, że mogę robić to, co kocham, muzykować, a jednocześnie utrzymywać rodzinę. To daje szczęście i zdrowy dystans do świata. Fot. Karol Fatyga
Timeline Photos
Katarzyna Cegielska - Piekutowska w Rokitnie - numer: 6/2016 Rokitno – mała, malownicza wieś w województwie lubuskim, w której w niedzielę 18.09.2016 r. pojawiła się zaliczana do grona najwybitniejszych skrzypaczek Europy, Patrycja Piekutowska. I to zapewne za sprawą Matki Boskiej Rokitniańskiej, której cudowny obraz mieści się w Sanktuarium Matki Boskiej Cierpliwie Słuchającej. W Bazylice mniejszej, bo taki tytuł honorowy nadał temu kościołowi w 2002 r. Jan Paweł II jak zwykle zgromadziły się tłumy. Tym razem w celu wysłuchania Recitalu „na Skrzypce Solo” – autorskiego projektu niezwykłej artystki, która ma na swoim koncie ponad 700 koncertów w 36 krajach świata. Po serdecznym powitaniu i zaproszeniu zebranych melomanów na koncert przez kustosza sanktuarium maryjnego w Rokitnie, ks. kan. Józefa Tomiaka, przed ołtarzem ukazała się Patrycja Piekutowska. Na „dobry wieczór” wykonała Nigun nr 2 z Suity Baal-Shem – Three Pictures Of Chassidic Life, Ernesta Blocha. Dzieło to jest skomponowane na skrzypce i orkiestrę, jednak od pierwszego momentu dźwięk skrzypiec wypełnił wszystkie możliwe zakamarki świątyni, a brak orkiestry był nieodczuwalny. Skrzypaczka nawiązała kontakt z publicznością. Okazało się, że cudowny obraz Matki Boskiej Cierpliwie Słuchającej jest jej bardzo bliski, jako mała dziewczynka widziała go na ścianie w domu ukochanej babci Gabrieli. Koncert ten dedykowała jednak mamie, siedzącej w pierwszym rzędzie – Adriannie Ponieckiej-Piekutowskiej, której zawdzięcza miłość do skrzypiec. Mimo dalekiej odległości nieżyjąca babcia Gabriela Poniecka przyjeżdżała do Rokitna nawet kilka razy w roku. Tę tradycję kontynuuje pani Adrianna. Między innymi dlatego artystce zależało, aby zagrać właśnie w tym miejscu i ku uciesze wszystkich zebranych marzenie się spełniło. O wiele więcej szczegółów instrumentalistka zdradziła, wykonując Chaconne z Partity nr 2 d-moll na skrzypce solo BWV 1004 Jana Sebastiana Bacha. Ujmująca interpretacja tego ponadczasowego dzieła muzyki barokowej wzruszyła zarówno kobiety, jak i mężczyzn, a na pewno siedzącą obok mnie Martę Walczak, która przez 5 lat miała okazję uczyć się gry na skrzypcach pod czujnym okiem profesora nadzwyczajnego Akademii Sztuki w Szczecinie – Patrycji Piekutowskiej. Również jestem absolwentką tej uczelni i zapamiętałam panią Patrycję, pieszczotliwie nazywaną przez studentów Pati, jako osobę pełną pozytywnej energii, dbającą o dobro innych. W trakcie krótkiej przerwy artystka przedostała się na chór sanktuarium, aby wspólnie z organistą zagrać utwór Tomasa Antonia Vitalego, Chaconne g-moll na skrzypce i organy. Znów za pomocą skrzypiec wprowadziła publiczność w pełen emocji nastrój. Wśród zebranych kunszt oraz wirtuozerię jej gry podziwiali nauczyciele i uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Międzyrzeczu. Jedną z wielu była uczennica M. Walczak, dziesięcioletnia Julia Skabardis – najmłodsza uczestniczka kursów skrzypcowych prowadzonych przez Piekutowską. Po koncercie spytałam Julię o wrażenia, odparła: „Piękny koncert, niesamowite wrażenia. Od pierwszej nuty do ostatniej byłam zachwycona. Mam nadzieję, że jeszcze usłyszę panią Patrycję, bo to jak zagrała było bardzo przepiękne”. Nieustające brawa nie pozwoliły opuścić tego świętego miejsca artystce, która zapewne była przygotowana na bis. Ucichły oklaski dopiero wtedy, gdy jej smyczek ponownie zbliżył się do strun, z których zaczął wybrzmiewać Images II prof. Mariana Borkowskiego – nieprawdopodobnie efektowny utwór, wymagający od instrumentalisty perfekcyjnego władania każdą możliwą artykulacją. Mimo zaprezentowania obszernego godzinnego repertuaru na najwyższym poziomie, ekspresja z jaką Patrycja Piekutowska wykonała to dzieło emanowała aż poza murami świątyni, a jej gra tkwi w mojej pamięci. W imieniu wszystkich uczestniczących w tym wspaniałym koncercie, chciałabym z całego serca podziękować Patrycji Piekutowskiej za przybycie do Rokitniańskiego Sanktuarium Cudów. W tle przepięknego, ociekającego złotem ołtarza, gdzie w centrum znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Cierpliwie Słuchającej, dźwięki skrzypiec artystki wybrzmiewały wręcz mistycznie i były balsamem dla duszy. Fot. ks. Marcin Kliszcz
Timeline Photos
Maja Minecka - Kompozytor z Moraw - numer: 6/2016 Wielki Europejczyk czeskiego pochodzenia, uczeń Bohuslava Martinů, honorowy obywatel Brna, żyjący na emigracji, o bezkompromisowej postawie w twórczości, broniący przekonań religijnych i politycznych, z zamiłowania propagator poezji łacińskiej, w kameralistyce wyraziciel całej palety barw, uczuć i emocji. Spośród kompozytorów powojennego pokolenia Jan Novak to niewątpliwie najbardziej utalentowana i wyrazista postać Wielki talent muzyczny Jan Novak (1921–1984) pochodził z małej miejscowości północno-zachodnich Moraw, Nova Rise. Od dzieciństwa wykazywał wielki talent muzyczny, a domowa atmosfera miłości do muzyki i sztuki znacznie wpłynęła na rozwój jego osobowości i muzyczne ukierunkowanie. Otrzymał gruntowne wykształcenie humanistyczne i muzyczne. Studia rozpoczął w konserwatorium w Brnie u Viléma Petrželkii oraz Františka Schaeffera. Po wybuchu II wojny światowej przez dwa i pół roku jego nauka była zawieszona z powodu przymusowych robót w Niemczech. Po wojnie kontynuował studia – początkowo w Pradze, później u Petrzelki w Brnie. Olbrzymi wpływ na rozwój muzyczny Jana Novaka miał jego pobyt na stypendium w USA w 1947–48 roku, kiedy to uczył się pod kierunkiem Aarona Coplanda oraz podczas kolejnych kilku miesięcy pobytu w Nowym Jorku w trakcie prywatnych lekcji u Bohuslava Martinů. Z Martinů połączyła go nić porozumienia. Nazywał go swoim boskim nauczycielem. Z kompozytorem utrzymywał korespondencyjny kontakt aż do śmierci Martinů w 1959 roku. Po studiach Jan Novak krótko mieszkał i pracował w Brnie. Sytuacja polityczna w kraju nie sprzyjała młodym artystom i eksperymentom w sztuce. Myśl o wyjeździe z kraju pojawiała się coraz częściej. Tragiczne wydarzenia inwazji na Czechosłowację w 1968 roku zaważyły na decyzji kompozytora o emigracji. Po rocznym pobycie w Danii Novak wraz z rodziną wyjechał do Włoch, a w 1977 do Ulm w Niemczech, gdzie zmarł 17 listopada 1984. W stronę Horacego i Wergiliusza Po okresie poszukiwań twórczych kompozytor swoją drogę odnalazł w poezji łacińskiej. Miękkie brzmienie i rytmiczna zwięzłość języka łacińskiego miały dla Novaka elementarne znaczenie w budowie dzieła muzycznego. Zaczął tworzyć muzykę do poezji Horacego, Wergiliusza, Katullusa i innych, starannie zachowując takt i rytm oryginału. Podkreślał olbrzymie znaczenie łaciny w jego pracach. Mawiał, że używa tego języka „dla dobra nieśmiertelności”. W roku 1967 osiągnął szczyt popularności w Czechosłowacji dzięki premierze Kantaty „Dido”. Natomiast w roku 1969 jego trio na głos, klarnet i fortepian „Mimus Magikus” wygrało Konkurs Kompozytorów w Rovereto we Włoszech. Oba dzieła są oparte na tekstach starożytnego poety Wergiliusza. Novak pisał również utwory do tekstów wielkich prozaików, takich jak Cezar, Cicero, Seneka. Zaczął tworzyć własne teksty. Ciekawym epizodem w życiu artysty, a także dowodem na to, jak głęboko umiłował łacinę, była decyzja o przeniesieniu się na wieś, do kolebki kultury łacińskiej. Zamieszkał w Riva del Garda, natomiast w pobliskiej miejscowości Rovereto założył „Voceslatinae” – chór śpiewający wyłącznie muzykę do tekstów w języku łacińskim. W katalogu dzieł fletowych Sięgając po literaturę fletową XX wieku na myśl nasuwa się nazwisko Buguslava Martinů. Jego kameralna twórczość na flet jest niezwykle cenna i każdy nieco bardziej zaawansowany muzyk nazwisko to zna. Sonata na flet i fortepian zajmuje należyte miejsce wśród obowiązkowych utworów akademickich, a sale koncertowe coraz częściej rozbrzmiewają utworami tego kompozytora. Szukając cennych fletowych dzieł wśród kolegów Czechów pojawia się nazwisko Jindricha Felda, który urodził się w Pradze w 1925 roku. Wśród flecistów znany jest dzięki Koncertowi na flet i orkiestrę, który został napisany specjalnie dla najsłynniejszego fletowego mistrza Jean – Pierre Rampala. I na tym nasza wiedza o czeskiej literaturze fletowej się kończy. Twórczość fletowa omawianego kompozytora z Nova Rise jest nieznana. Popularność Jana Novaka w Czechach rozpoczęła się po zmianach politycznych w 1989 roku. Jego prace zaczęły być dostępne dzięki wsparciu Republiki Czeskiej. W 1996 Prezydent Václav Havel przyznał mu Nagrodę Państwową, a w roku 2006 nadano Novakowi honorowe obywatelstwo Brna. Po dzień dzisiejszy dzieła fletowe Jana Novaka rozpowszechnia jego córka – znakomita flecistka i pedagog Clara Novakova. Wykorzystywanie tonalności Twórczość Novaka cechuje swobodne wykorzystywanie tonalności i przejrzystych struktur. Utwory przepełnione są humorem i odzwierciedlają pozytywny światopogląd kompozytora. Bogactwo kolorystyczne, motoryczna rytmika, częste zmiany metrum na krótkich odcinkach czy wyraziste kontrasty sprawiają, że utwory są ciekawe w odbiorze, często zaskakujące dla słuchacza. Linie melodyczne części wolnych nacechowane są emocjonalnością, głębią wyrazu, nostalgią i liryzmem, który często przywołuje morawski folklor. W utworach można usłyszeć artystyczne czeskie pochodzenie kompozytora. Jan Novak skomponował 14 utworów kameralnych dla flecistów. Kompozytor, mając u boku muzykalną rodzinę (żona – pianistka, córka – flecistka) często pisał z myślą o najbliższych. Znajdujemy utwory fletowe o różnym stopniu trudności – niektóre komponowane z myślą o początkujących flecistach, inne bardzo zaawansowane technicznie i stylistycznie, zdecydowanie przeznaczone dla muzyków na wyższych stopniach edukacji. Na uwagę zasługują szczególnie dwa utwory – Choreae Vernales oraz Sonata Tribus. Na flet i fortepian Choreae Vernales (z łac.Tańce Wiosenne) z 1977 roku to utwór pierwotnie napisany na flet i gitarę, następnie przerobiony na flet i fortepian oraz na flet, orkiestrę smyczkową, czelestę i harfę. Inspiracją dla części pierwszej był cytat z Horacego (Stopiony śnieg przywraca zieleń, a liście zdobią drzewa). Pozostałe dwie części oddają wiosenny nastrój tańca dzięki powolnym, sielankowym pieśniom, które przeplatają się z bachusową zabawą. Sonata Tribus (Sonata dla trzech) napisana została w roku 1982 w Ulm w Niemczech. Przeznaczona jest na flet, skrzypce i fortepian lub na flet, wiolonczelę i fortepian. Utwór po raz pierwszy wykonała żona Jana Novaka na fortepianie oraz ich córka Clara na flecie. Partię skrzypiec wykonał polski artysta Jerzy Nebel, mieszkający w Ulm. Sonata zbudowana jest z trzech części o zróżnicowanym charakterze i zmiennych tempach (cz. I Allegro, cz. II Lento – Allegretto – Lento, cz. III Allegro vivo). Utwór przepełnia cały wachlarz efektów dźwiękowych powstałych przez wzajemnie przenikające się dźwięki fletu i skrzypiec. Bogactwo pomysłów melodycznych W obu utworach bogactwo pomysłów melodycznych i rytmicznych oraz silna chromatyka sprawiają niemałe trudności wykonawcze, ale efektowna struktura, piękno melodii i głębia tej muzyki warte są i szerokiego rozpowszechniania tej czeskiej twórczości. Fot. Archiwum